Rano budzimy się, ze świadomością, że tuż za oknami znajduje się wejście do Parku Narodowego Słowacki Kras, przez który prowadzi, tu właśnie zaczynająca się ścieżka przyrodnicza. Niestety nie tym razem. Za mało czasu. Ale już wiemy, że na pewno tu wrócimy. Pijąc poranną kawę przy tym samym stole co Ambasador USA 😀 układamy plan działania. Sprawdzamy godziny wejść do jaskini (po przyjeździe na miejsce i tak okażą się inne) , trasę i to co przy niej najciekawsze i najważniejsze. Odwieczny dylemat 😭 jak w paru godzinach zmieścić TO CO MUSZĘ zobaczyć. Jak wyglądał pierwszy dzień przeczytasz tutaj dzień pierwszy
Planowanie przy kawie 😉
Nasze wyliczenia mówią, że po śniadaniu, mamy jeszcze chwilę czasu na szybki rzut okiem poza ogrodzenie pensjonatu czyli do Parku Narodowego Słowacki Kras. Pierwszym punktem do którego jedziemy jest Ochtińska Jaskinia Aragonitowa pół godziny drogi stąd, a wejście o godzinie 10.00 Pośpiesznie wrzucamy bagaże do samochodu i wchodzimy do niezwykłego świata Słowackiego Krasu.
Za ogrodzeniem pensjonatu "Skalna róża"
Brama do skalnego raju 😍 a tuż za nią wejście do tunelu. Dokąd prowadzi tunel na razie dla nas pozostaje zagadką...choć dusza rwie się do odkrywania tego miejsca to rozum uparcie powtarza "nie ma czasu"..."nie ma czas"... Wrócimy tu wiosną z większym zapasem czasu 😉
Tajemniczy tunel
Tuż po wejściu za bramę, od razu w oczy rzucają się rojniki. W dużej ilości, niektóre jeszcze kwitnące.
Rojnik po łacinie to sempervivum czyli wiecznie żywy. Jest ich kilkadziesiąt gatunków. Ten na zdjęciu to prawdopodobnie rojnik wielokwiatowy. Podobnie jak Andrzej,
mam do nich duży sentyment 💚może dlatego, że przyczepione do skały, w warunkach, gdzie nie poradziłaby sobie inna roślina, one nie tylko trwają ale i pięknie kwitną....A ich kwiaty na pierwszy rzut oka wydają się niepozorne, ale po bliższym przyjrzeniu okazują się być malutkimi gwiazdkami o niezwykłej urodzie 💚
Przyczepione do skały rojniki
Ile ciekawych roślin można znaleźć przez pół godziny w obszarze kilkudziesięciu metrów kwadratowych 😲??? Jeśli to Słowacki Kras to sporo 😀 Na przykład kolcowój.
Kolcowój pochodzi z Chin. Został sprowadzony do Europy w XVIII w. Szybko uciekł z ogrodów i można go spotkać jako roślinę dziko rosnącą. Jego owocem jest znana jako superfood jagoda goji.
Oczywiście wszędzie rosną krzewy derenia jadalnego z pięknymi czerwonymi owocami (ach, ta dereniówka 😉)
I wreszcie znajdujemy dęby burgundzkie. Ich żołędzie mają śmieszne kolczasto- frędzelkowate czapeczki
|
Dąb burgundzki |
Dąb burgundzki - rośnie w miejscach o łagodnym klimacie. Najbliżej Polski sięga do suchych lasów na pograniczu regionu panońskiego. Czyli dokładnie tu gdzie jesteśmy.
W tym wypadku dopuściłam do głosu wewnętrzne dziecko 😁i napchałam sobie kieszenie tymi śmiesznymi włochatymi żołędziami. (leżą sobie teraz na półce i przypominają mi, że nie tak daleko, jest tak odmiennie )
Owoc dębu burgundzkiego
Kwitnący rozchodnik kaukaski, który uciekł najprawdopodobniej z jakiegoś ogródka, bo akurat te, to nawet tutaj nie występują w środowisku naturalnym. Natomiast w dużej ilości i zupełnie dziko rośnie tu niezwykle aromatyczny cząber
Cząber - Nie nazbierałam 😭 a zapach miał nieziemski ...
Każdy kto mnie zna i moje zamiłowanie do wszystkiego co rośnie, to doskonale wie, jak trudno było mi opuścić to miejsce. W każdym bądź razie jest mocne postanowienie, powrotu w pierwszym dogodnym terminie 💔
Zaufaliśmy kolejny raz GPS - owi, który do Ochtińskiej Jaskini Aragonitowej poprowadził nas oczywiście najkrótszą drogą (niekoniecznie najszerszą i zwykle uczęszczaną 😂) za to pośród rosnących przy drodze drzew owocowych i orzechów włoskich. U nas przy drodze rosną dęby, lipy, kasztany itp.. a im dalej na południe tym więcej jabłoni i orzechów przy drogach. Cały czas też mieliśmy widoki na intrygujące i wyglądające nieco egzotycznie planiny.
Nie mniej "egzotycznie" wygląda budynek, w którym jest wejście do jaskini. Kiedy już bardzo krętymi drogami dotarliśmy na miejsce, na prawie pusty parking (i w tym momencie zaczęłam się zastanawiać czy jaskinia jest czynna, bo przy wszystkich poprzednich jakie zwiedzaliśmy kłębił się zawsze dziki tłum już na parkingu ) Do jaskini z parkingu jest bardzo blisko, co też było zaskoczeniem, bo na ogół trzeba było trochę do góry podejść.
W tym znajduje się wejście do jaskini, kasy biletowe, informacje, sklepik z pamiątkami.
Nasze wyliczenia czasu niestety nie pokryły się z godzinami wejścia do jaskini. (niestety na Słowacji już parę razy zdarzyło się nam, że informacje podane na stronie internetowej nie pokrywają się z rzeczywistością ) No i musieliśmy zagospodarować sobie godzinę czasu do następnego wejścia.
Informacja, która rozwiała nasze nadzieje, że jesteśmy we właściwym czasie 😏 Po dokładnym obejrzeniu ekspozycji w holu i przybiciu dowodu bytności, wyszliśmy na zewnątrz.
Jaskinia ze względu na występującą tu unikatową aragonitową szatę naciekową została wpisana na listę UNESCO.Godzina czasu do wykorzystania 😉
Jaskinia znajduje się w pasmie Rudaw Słowackich.
Chwilę pokręciliśmy się przy budynku, chwilę pogawędziliśmy ze spotkanymi rodakami. I oczywiście poniosło mnie w krzaki rosnące niedaleko. Już po paru krokach natrafiłam na piękny okaz 😍
Pokrzyk wilcza jagoda ( Belladonna Atropa - czyli piękna pani przecinająca nić życia )- jedna z najbardziej trujących roślin jakie możemy znaleźć w lesie (w Polsce bardzo rzadka, pod ochroną) już 10 tych czarnych jagódek wystarczy aby zabić dorosłego człowieka ! Wiedźmy (czyli te co mają wiedzę) dodawały belladonę do wina, którym częstowane były zbyt cnotliwe niewiasty, przez panów próbujących ich pozbawić owego brzemienia (cnoty) 😉 tudzież do większej rozwiązłości białogłowy skłonić 😂 Owoce służyły również do trucia wilków, stąd polska nazwa. Jest wykorzystywana w lecznictwie. Ale samodzielnie lepiej nie próbować jej działania, chyba że, jest się ...kozą, bo te rogate zwierzęta posiadają enzymy trawienne, które powodują rozkład trujących alkaloidów na mniej toksyczne. Ewentualnie zwrócić się o poradę do doświadczonej wiedźmy 😂
Dojrzałe jagody Belladonny Atropy
Wreszcie nadchodziła godzina otwarcia jaskini. Pod drzwiami zgromadził się nie wiadomo kiedy całkiem pokaźny tłumek, mówiący w różnych językach. Oprócz słowackiego wyłapałam węgierski i niemiecki. Co nie powinno dziwić bo jaskinia jest prawdziwym unikatem. Jest jedną z trzech jaskiń aragonitowych na świecie, udostępnionych do zwiedzania. Dwie pozostałe nawet nie znajdują się na naszym kontynencie. (Meksyk i Argentyna). Jaskinia została odkryta zupełnie przypadkiem w 1954 roku podczas kopania geologicznego tunelu badawczego. Wejście do tego niezwykłego świata prowadzi przez sztolnię. Do zwiedzania jest udostępnione 230 metrów i 30 minut. Pół godziny zachwytów 😲😍
Spiralne heliktyty mają około 14000 lat i są najciekawszą formacją naciekową w jaskini
Aragonit to węglan wapnia, minerał ten tworzy różne kształty. Najrzadszy jest "żelazny kwiat"Trudno oderwać oczy od tych cudowności (sugerujemy jednak od czasu do czasu spojrzeć pod nogi dla bezpieczeństwa 😉) Zdecydowanie warto wydać 10 euro, żeby zachować to piękno na fotkach. Obszerna fotorelacja z jaskini na naszej stronie fb zobacz. Byliśmy już w kilku słowackich jaskiniach. Każda jest inna. Każda piękna. Ale ta ze swoimi delikatnymi naciekami w formie gwiazd, korali czy spirali zrobiła na nas największe wrażenie.
Niestety przychodzi czas (zdecydowanie zbyt szybko), że ten baśniowo- gwiezdny świat zostaje za zamkniętymi drzwiami. Po takich widokach wszystko potem wydaje się takie jakieś zwykłe, pospolite. Być może dlatego nie zrobiła na nas większego wrażenia kolejna zaplanowana atrakcja. Okazała się być nawet trochę rozczarowaniem...
Betliar
W miejscowości Betliar znajduję się pięknie opisany w przewodnikach, klasycystyczny pałac związany z rodziną Andrassy. Może sam pałac nie przyciągał mnie tak nieodparcie jak ogromny park w stylu angielskim. który go otacza. Jeszcze zanim dojechaliśmy na parking, rzuciły się nam najpierw w oczy spore ilości ludzi. Co na Słowacji jest rzadkością. Zapłaciliśmy za parking i ruszyliśmy w stronę wskazaną przez parkingowego.
Pierwsze wrażenie było pozytywne.
Stare drzewa, a spoza nich wyłaniał ładny, zadbany klasycystyczny pałac. Drugie wrażenie też było w porządku.
Przed pałacem kawałek z 57 hektarowego ogrodu angielskiego
W środku znajduje się bardzo bogate muzeum z biblioteką założoną przez Leopolda Andrassy w 1790 roku i do dzisiaj zachowanym wyposażeniem. Przez moment nawet mieliśmy ochotę zwiedzić wnętrze ale cena biletów i czas (bardzo ograniczony)jakim dysponowaliśmy szybko wybiły nam z głowy takie "ekstrawagancje"😉 No, to poszliśmy zobaczyć park figurujący na liście światowych ogrodów historycznych . I to było moje największe rozczarowanie...Nic, kompletnie nic mnie tam nie urzekło. Nawet niewiele zdjęć zrobiłam. Prawie wcale.. Andrzej również. Jedynie stare drzewa przykuwały wzrok.
Po prawej stare drzewo surmii zwanej również katalapą.
Tłumy ludzi przemieszczające się po parku definitywnie odebrały nam ochotę na zwiedzanie tego miejsca. Zrobiła się pora obiadowa, więc zaglądnęliśmy do restauracji obok pałacu. Menu i widok potraw podawanych innym był równie zniechęcający jak spacer po parku. Po burzliwej dyskusji (wiadomo, Polak głodny to Polak zły 😂) wylądowaliśmy w górniczym miasteczku Rożniawa .
Rozniawa.
W sumie, gdyby nie wielki parking, który się nam napatoczył po drodze i nadzieja na jakąś otwartą restaurację, to minęlibyśmy Rożniawę bez zatrzymywania się, bo jeszcze kilka punktów na liście "zobaczyć" było. Co prawda to górnicze miasteczko również chciałam zwiedzić, ale zamknięte Muzeum Górnictwa i niechętne nastawienie Andrzeja podyktowane rozczarowaniem Batliarem wskazywało, że nie będzie mi to dane...Widać moja nieszczęśliwa mina, trochę na niego działa (a może wizja otwartej knajpki 😉), skłoniły go do zatrzymania się w centrum Roźniawy. Widoczna z daleka wieża strażnicza podpowiadała w którą stronę iść.
Brama do średniowiecznej Rożniawy . Ponad 700 letnia historia tego miasta zaczyna się od...pasienia krów 🐄🐄🐄. Na wielkiej łące pastuch pasł krowy i jedna z nich zgubiła dzwonek, a jak to w tamtych czasach bywało ani krowa ani dzwonek nie był własnością pastucha, więc biedny w popłochu zaczął szukać zguby, przetrząsając bujne trawy. Nagle w trawie coś błysnęło...nie był to zgubiony dzwonek a trzy złote róże. Mając takie znalezisko, mógł spokojnie pójść spać. Widać, było że fart go nie opuścił także w śnie, bo wyśnił że, zostanie bogatym człowiekiem, tylko musi w miejscu znalezienia róż zacząć kopać. Mądry, nie zbagatelizował snu (ciekawe ile razy nam taka okazja przechodzi koło nosa, bo kto dzisiaj wierzy w sny 😕) dokopał się pokładów złota Założono tu osadę, której nazwa pochodziła od niezwykle dochodowej kopalni: Rosnoubana. A w herbie miasta znajdują się trzy złote róże.
Pierwsze co rzuca się w oczy po przejściu bramy, to stojąca na środku rynku wieża strażnicza wybudowana na miejscu starego ratusza w XVII w.
Renesansowa miejska wieża strażnicza wybudowana na wypadek najazdu tureckiego.
Tuż przy wieży pomnik- popiersie Franciszki Andrassy, która była dobrodziejką ubogich, fundatorką licznych szkół, przytułków, szpitali. Ale to również, a może przede wszystkim małżonka ostatniego potomka jednego z najbogatszych węgierskich rodów. Znaną nie tylko z dobroczynności, ale także bohaterką niezwykłego romansu, o którym było niegdyś głośno w całej austro-węgierskiej monarchii. Ale o tym później....
Przy wieży jezuicki kościół z XVIII w.
Ale, póki co zostawiamy wszelkie zabytki na boku , bo nie wierząc własnym oczom wchodzimy do OTWARTEJ restauracji 😲😲😲 ( po ostatnich doświadczeniach w Liptowskim Mikułaszu i Telgarcie oraz paru innych miejscach można to uznać za coś w rodzaju cudu )
Niebieski budynek ratusza i restauracja "Trzy Róże"
To cudowne miejsce to restauracja "
Tri Ruże" znajdująca się zabytkowym budynku ratusza. W środku piękne sklepienia sufitu.. ale nie one przykuwają naszą uwagę, tym razem to zdecydowanie bardzo przyziemne uczucie głodu nakazuje się skupić na menu. Między innymi są dania regionalne, będące jednocześnie specjalnością kuchni.
Ostatecznie decyduję się gemerske gul'ky z kyslou kapustou, prażenou slaninou a cibul'kou czyli wielkie kule z mięsa i kaszy ? ryżu? z kiszoną kapustą posypane sporą ilością prażonej cebulki i skwarków. Tysiące kalorii ale jakich pysznych 😄 Potrawa bez wątpienia dla faceta wracającego z szychty w kopalni 😉 ale też dałam radę.
Andrzej postanowił skosztować szlacheckiego życia a raczej szlacheckiej michy 😄 śl'achticka misa w której było kuracie sote'na śampinónoch, bravćove kare's moravskym masom a syrom , vyprażany camembert, opekane zemiaky, dusena ryźa czyli wszystko i też dał radę 😉 i oczywiście nie brakło kofoli. Po obiedzie nastrój od razu zanotował zwyżki i można było dalej zwiedzać. Faceci jednak mają bardzo prostą instrukcję obsługi. Punkt pierwszy nakarmić 😂. A potem można realizować własne punkty 😉
Rynek w Rożniawie to największy na Słowacji średniowieczny rynek w kształcie kwadratu.
Na pierwszym planie zabytkowy budynek z zachowaną polichromią. A w głębi najstarszy i zarazem najcenniejszy zabytek Rożniawy - katedra Najświętszej Marii Panny
Świątynia została wybudowana 1304 roku. Ale z jej pierwotnego wyglądu niewiele zostało, gdyż kiedy w roku 1776 cesarzowa Maria Teresa ustanowiła tutaj biskupstwo, katedra uległa gruntownej przebudowie.
Jeden z niewielu zachowanych gotyckich elementów świątyni
Po lewej stronie bardzo ciekawy budynek szpitala, który nakazał wybudować Juraj Andrassy w latach 1712-19 po wybuchu epidemii dżumy. Na froncie trzy głębokie barokowe wnęki a w nich figury św. Floriana, Piety i Koronacji Marii Panny. We wnęce pod tablicą fundacyjną jest zachowana obręcz, do której dawniej przyczepiony był mieszek na datki pozwalające utrzymać szpital.
Za szpitalem widoczny klasztor i kościół franciszkanów. Klasztor od dawna nie służy swojemu przeznaczeniu. Był w nim dom starców, później Państwowe Archiwum a obecnie pełni funkcję centrum kreatywno- kulturalnego... o nazwie Klasztor 😏 Natomiast kościół jest znany jako Kościół Braci, gdyż odbywają się w nim msze również po węgiersku.
Tyle udało się zobaczyć przez szybki w przedsionku.
Pałac Biskupów i stojąca przed nim barokowa kolumna morowa zbudowana na pamiątkę epidemii dżumy w XVIII w.
Na środku sklepiki, które od zawsze tu miały swoje miejsce z biegiem lat tylko zmieniał się asortyment oferowany przez kupców 😉
Spacerkiem obeszliśmy Rożniawski rynek i jego zabytki. Nie zajęło to dużo czasu, bo mogliśmy oglądać jedynie z zewnątrz.
Krasnohorskie Podhradie i Krasna Horka.
Widoczny z daleka na wzgórzu zamek Krasna Horka, kusił nas swoją monumentalnością. Wiedzieliśmy, że jest zamknięty i w remoncie z powodu pożaru. Ale postanowiliśmy podjechać bliżej. Najpierw trafiliśmy pomiędzy stare i wąskie uliczki Krasnohorskiego Podhradia. Samochód zaparkowaliśmy przy zabytkowym budynku w którym mieści się galeria (oczywiście nieczynna, a wściekle ujadający na podwórku brytan nie zachęcał do zbliżania w kierunku zabytkowego budynku).
Budynek w którym znajduje się Galeria Obrazów Dionizego Andressy'ego
Wściekłe ujadanie zza budynku nie pozostawało złudzeń, że jesteśmy tu mile widziani (no chyba, że to taki tradycyjny system alarmowy 😂, i muszę przyznać, że niezawodny)
Na bocznej ścianie cudna płaskorzeźba z majoliki przedstawiająca Madonnę na tronie.
Rynny 😍 takich cudnych detali było tam znacznie więcej ...Tylko ten Cerber 😈 Podeszliśmy w stronę zamku, ale nigdzie nie była widać drogi prowadzącej pod mury a strome wzgórze nie wyglądało na normalnie obieraną trasę do zwiedzania zamku 😂
Tak blisko a tak daleko 😉
Kilka szybkich zdjęć zamku z dołu i wróciliśmy do samochodu, bo odniosłam wrażenie, że mieszkają tu sami Romowie i na dodatek wcale się nie uśmiechali na nasz widok. Więc jak to się mówi co z oczu to i z serca 😉. Ale zamek dalej niczym magnes przyciągał. Więc spróbowaliśmy z innej strony. I tym razem udało się trafić na parking zagubiony gdzieś w lesie. Pusty. Tylko jakiś jeden tubylec z psem.
Jeszcze kawałek pod górę i stanęliśmy przed zamkniętą na głucho siedzibą rodową Andressych.
Mam nadzieję, że remont zakończy się kiedyś i będę miała możliwość pooglądania zamkniętych tam skarbów i pooddychać atmosferą skandalu wywołanego mezaliansem ostatniego z rodu Andrassych 💘
Spod zamku rozciąga się piękny widok na Krasnohorskie Podhradie i Płaskowyż Silicki
Andrzej postanowił czynnie włączyć się w odbudowę zamku 😂( to już do drugiego przykłada swoją rękę? Łopatę ? )
Kapliczka św. Jana Nepomucena stojąca przed zamkiem
Jan Nepomucen- święty od dobrej spowiedzi i od powodzi.
Jakieś rośliny pchają mi się w kadr ale spojrzenie Andrzeja, jakże wymowne powoduje, że porzucam wszelką roślinność i kurcgalopkiem zbiegam na parking. ( To psianka czarna zwana również jako czarcie jagody. Trująca.)
10 marca 2012 roku siedząc na takiej suchej trawie, dwóch cygańskich chłopców zapaliło znalezionego przed chwilą papierosa. Niedopałek beztrosko wrzucili w trawę...Wystarczyła chwila aby ogień ogarnął całe wzgórze i zamek. Mimo podjętej akcji ratunkowej, straty były ogromne. Spłoną dach, dzwonnica a znajdujące się w niej dzwony, pod wpływem temperatury uległy stopieniu na szczęście większość zbiorów udała się uratować. 10 lat od pożaru zamek nadal nie jest udostępniony zwiedzającym, nadal trwa remont.
Czeka nas jeszcze dzisiaj bardzo dłuuuuga droga do domu, jeszcze tylko ...
Jeszcze do szczęścia potrzebuję pooglądać mauzoleum w Krasnej Horce. Miejsce ostatniego spoczynku pięknej i dobrej Franciszki oraz jej męża Dionizego.
Przeglądając internety trafiłam na informację, że mauzoleum jest w niedzielę czynne a na dodatek w pierwszą niedzielę miesiąca można zwiedzać bezpłatnie. Parkujemy na małym placu po drugiej stronie bardzo ruchliwej ulicy. I prawdziwym wyzwaniem staje się przedostanie na drugą stronę drogi, bo pasów w zasięgu wzroku nie widać, nie widać też samochodów zwalniających na widok osób desperacko próbujących znaleźć się po drugiej stronie jezdni.
Budynek mauzoleum już z daleka przyciąga wzrok swoją secesyjną architekturą. Ale dopiero wnętrze budzi prawdziwy zachwyt. A to wszystko okraszone ciekawymi informacjami pani przewodnik. Nie szkodzi, że po słowacku. Rozumiemy prawie wszystko.
Obraz św. Franciszki wykonany w całości z marmurowej mozaiki florenckiej . W ten sposób uzyskano efekt trójwymiarowości.
Franciszka i sceny przedstawiające dobroczynność.
Dionizy i psy symbolizujące lojalność i wierność małżeńską.
Mauzoleum Franciszki i Dionizego Andrássy jest unikalnym
zabytkiem architektury secesyjnej na Słowacji. Zostało zbudowane w latach
1903-1904 na polecenie hrabiego Dionizego Andrássy, po śmierci jego żony Franciszki, która zmarła 26 października 1902 r. w Monachium. W drugą rocznicę śmierci jej szczątki przewieziono i
umieszczono w mauzoleum. Sam Hrabia Dionizy Andrássy zmarł 27 lutego 1913 w Palermo
na Sycylii, a po przewiezieniu, również jego szczątki zostały umieszczone obok
Franciszki. Na alabastrowych sarkofagach przedstawiono wizerunki Dionizego i Franciszki, oraz sentencje i symbolikę opisującą ich życie.
Szklana kopuła nad mauzoleum pokryta jest płatkami złota, co przy słonecznym dniu tworzy niesamowite oświetlenie wnętrza.
Wnętrze mauzoleum zdobią marmury dosłownie z całego świata.
Miejsce po prostu niesamowite ...jak i historia pochowanej tu pary. On był
potomkiem znanego węgierskiego rodu Andrassych, ona dziewczyną bez herbu i
posagu, córką dyrektora wiedeńskiego konserwatorium. Pierwszą młodość mieli już
za sobą: Dionizy Andrassy liczył 31 lat, jego ukochana Franciszka Hablavcowa
28, co w owych czasach oznaczało staropanieństwo. Poznali się we Wiedniu, gdzie
Dionizy przyjechał na studia. Wielką miłość przypieczętował wkrótce ślub wzięty
potajemnie 6 kwietnia 1866 roku. Już po fakcie młody Andrassy powiadomił o nim
rodzinę i, jak słusznie przypuszczał, napotkał na jej zdecydowany sprzeciw.
Ojciec wydziedziczył nieposłusznego syna, a spadkobiercą ogromnego majątku
uczynił jego młodszego brata Jerzego, który stał się też dziedzicem rodowego
gniazda — zamku w Krasnej Horce. W całym
arystokratycznym świecie Austro-Węgier zawrzało. Przed młodym stadłem zamknęły
się drzwi wszystkich salonów, przyjaciele zerwali z Dionizym wszelkie kontakty.
Nowożeńcy osiedli w Döblingu. Dionizy
rysował i malował, utrzymując kontakty ze światem artystycznym, Franciszka
prowadziła dom. W 1871 roku po długiej chorobie zmarł na Węgrzech Jerzy.
Podobno na łożu śmierci prosił ojca, by przywrócił majątkowe prawa
wydziedziczonemu bratu i uznał jego małżeństwo. Zdruzgotany śmiercią syna,
stary hrabia odszedł z tego świata w rok później. Przed śmiercią, zgodnie z
życzeniem Jerzego, cały majątek wraz z zamkiem w Krasnej Horce przekazał
starszemu synowi. Dionizy z żoną nigdy nie wrócił do rodowej siedziby. Po
trzydziestu sześciu latach zgodnego małżeństwa zmarła Franciszka. Wtedy dopiero Dionizy przybył w rodzinne strony, głównie po to, by nieopodal
zamku, zbudować dla ukochanej żony i
dla siebie mauzoleum. Jego przodkowie spoczywali w zamkowej kaplicy, on jednak pamiętający czas, kiedy wyrzekli się go najbliżsi, a ukochaną Franciszkę traktowali jak
trędowatą, postanowił także po śmierci odsunąć się od tych, którzy nie
zaakceptowali jego miłości za życia.
Wróciliśmy do Słowackiego Krasu kilka tygodni później ze sporą grupą turystów, których udało się nam "zarazić" zwiedzaniem fascynującej Słowacji. Nie był to nasz ostatni powrót 😉
Komentarze
Prześlij komentarz