Wiosenno-zimowy Kozi Wierch -Tatry wiosną część 1

       "Łatwiej uwierzyć w siebie, gdy wierzy w nas ktoś drugi"

Wreszcie udało się nam zsynchronizować wolny weekend z ładną pogodą i zaplanować kilka dni w Tatrach. Andrzej z błyskiem w oku (zawsze mu się taki pojawia, gdy opowiada o Tatrach😍) planował, gdzie pójdziemy, żebym mogła zakosztować przyjemności chodzenia w rakach i pomachania czekanem. Ja do tych przyjemności podchodziłam z lekką rezerwą, bo dopiero zaczęłam oswajać się z letnimi Tatrami a tu znowu jakieś ekstremum...

Taki widok powitał nas wieczorem z okna naszego pensjonatu 😍
A takim trunkiem powitała nas najlepsza gospodyni na Podhalu 😉

Na pierwszy dzień Pan od atrakcji 😉, zaplanował wejście na Kozi Wierch od Doliny Pięciu Stawów Polskich. Co bym mogła powąchać kilka metrów Orlej Perci 😲. Zaparkowaliśmy samochód w Palenicy Białczańskiej. Dzięki wcześniejszej rezerwacji przez e-bilet, przyzwoite miejsce już na nas czekało. Ponoć później nawet dochodziło do rękoczynów, bo w ten długi czerwcowy weekend pól Polski przyjechało pod Tatry. Wyciągając plecak z bagażnika pomyślałam tylko, że nie wiem jak ja go poniosę przez kilka kilometrów pod górę... Raki, czekan, cos do ubrania na wszelki wypadek, picie, kanapki wszystko niezbędne i cholera wszystko waży ...😓

Po drodze widoki na najwyższe szczyty Tatr 
W Dolinie Roztoki

Pierwszy odcinek to ten najnudniejszy, po asfalcie prowadzącym do Morskiego Oka. Na szczęście ładna pogoda i jeszcze nie zatłoczony o tej porze szlak,  pozwoliły nam na rozkoszowanie się odsłaniającymi szczytami. Przy Wodogrzmotach Mickiewicza, których charakterystyczny szum, było już słychać z daleka, nasz szlak skręcił w Dolinę Roztoki. Od razu zrobiło się jakoś inaczej pod nogami 😉. Po pokonaniu pierwszego odcinka pod górę, poczułam, że jednak jest czerwiec i temperatury nawet w Tatrach postanowiły się do tego zastosować (był to pierwszy taki ciepły dzień tej wiosny). Pozbyłam się trochę odzieży z siebie i od razu poczułam się bardziej żywa. Nad nami wystawała niedostępna grań Wołoszyna. 

Grań Wołoszyna

Szlak w Dolinie Roztoki

Urdzik karpacki -endemit zachodniokarpacki

Przy szlaku co kawałek pojawiały się rozczochrane główki urdzika karpackiego. A ludzie spotkani po drodze, byli uśmiechnięci i rozmowni. Nawet za bardzo rozmowni. Pewnie wolałabym nie wiedzieć, że wczoraj z Koziego Wierchu zeszła lawina. Co prawda pani dodała, że jak wczoraj zeszła, to dzisiaj już nie powinna, ale mój mózg od razu przypomniał mi prawo serii.. Poziom niepokoju podniósł się o kreskę do góry.

W drodze do Wielkiej Siklawy-śniegu pod nogami coraz więcej ...

Po dojściu do rozwidlenia szlaków, przy wyciągu towarowym do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, wybieramy szlak zielony, prowadzący koło Wielkiej Siklawy. Niesamowite miejsce. Z progu oddzielającego Dolinę Pięciu Stawów od Doliny Roztoki z wysokości około 70 metrów spadają kaskady spienionej wody. Rozbryzgują się na kamieniach na dużą odległość. Widok i wrażenia  niezapomniane, to wodospad z największym przepływem wody w Tatrach i najwyższy w Polsce.


Robi się trudniej. Pod nogami rozmiękły śnieg, miejscami mokre śliskie kamienie i stromo. A do tego jakoś ludzi zrobiło się tu więcej.

Na szlaku obok siklawy 
Raz śnieg, raz śliskie kamienie

 Na progu robimy sobie krótką przerwę na posiłek. Przed nami Wielki Staw (najgłębsze jezioro w Tarach) a nad nami grań Buczynowych Turni i Wołoszyna. Pięknie. Niedaleko stąd do schroniska, ale mamy je zaplanowane na powrocie.




Buczynowe Turnie i Wołoszyn


Wielki Staw

Przed nami pokazuje się w całej okazałości Kozi Wierch 2291m.n.p.m. Najwyższy szczyt znajdujący się w całości w Polsce. Dopada mnie kryzys. Jestem już trochę zmęczona. Mam wrażenie, że to szaleństwo, że Andrzej przecenił moje możliwości. Głęboki śnieg w stromym żlebie na którym widać malutkie postacie, ,leżące bryły śniegu, ślady po wczorajszej lawinie i moja wyobraźnia od razu się uaktywnia bardzo mocno. Poziom niepokoju idzie pięć kresek w górę.  Rozsądek mówi mi, żebym po prostu poczekała na Andrzeja w schronisku, a on jak chce niech sobie włazi na to górzysko.Górzysko 😉

Tylko, że no, właśnie on już tu był, nawet parę razy..to ja mam zobaczyć. Nie mogę się poddać, to za łatwe. Idę. Początek wchodzenia to jeszcze kamienie, ale wraz z nabieraniem wysokości, nieuchronnie zbliżamy się do śniegu. Widzę, jak schodzący z góry po prostu siadają na czterech literach (nie zawsze dobrowolnie) i po prostu zjeżdżają w dół.

W górę....

 Czas założyć raki. Od razu jakoś lepiej trzymam się podłoża, choć jeszcze gdzie nie gdzie trafiają się wystające spod śniegu skały, które mocno utrudniają poruszanie się w rakach. Rzucone mimochodem przez Andrzeja -"Gdyby coś się działo, uciekaj w stronę kamieni", momentalnie znowu uaktywnia moje wszelkie zasoby wiedzy (niewielkiej) na temat lawin i jednocześnie podsuwa obrazy, których absolutnie nie chcę widzieć. Wyobraźnia jest darem ale w takich momentach może być przekleństwem. Boję się, tego śniegu na stromym zboczu. Ale mam zaufanie do Andrzeja i dopóki, są niedaleko jakieś wystające kamienie idę w górę. Jakieś dwie kobiety schodzące z góry rzucają w przelocie- "Uważajcie, ten śnieg ledwo co się trzyma". Jeżeli do tej pory odczuwałam niepokój to teraz zamienił się on w strach. Jest bardzo stromo. Coraz więcej śniegu, coraz mniej widocznych kamieni. Gdyby coś się działo, nie ma gdzie uciec...Już bardzo nie chcę tutaj być. A jednocześnie do szczytu jest kilkanaście metrów...Zwyciężył atawistyczny lęk. Nie byłam w stanie przejść ostatniego trawersu przed szczytem po śniegu. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego ataku paniki. Z jednej strony szczyt był już na wyciągnięcie ręki i bardzo chciałam tam wejść a z drugiej strony mój mózg nie pozwolił mi zrobić kroku dalej...Chyba było poważnie, skoro Andrzej już w myślach układał rozmowę z kolegami z TOPR-u 😱 Po krótkiej chwili mogłam już logicznie myśleć i podarowałam sobie tym razem te kilkadziesiąt metrów do szczytu, bo nie miałam pewności czy jak tam wejdę, to czy również dam radę wrócić. Schodzenie po śniegu z takiej stromizny to też całkiem spore wyzwanie. Dostałam do ręki czekan z krótką instrukcją obsługi od Andrzeja  i radź sobie kobieto😕 ...Po kilku niepewnych krokach w dół, załapałam na czym ta zabawa polega i schodziło mi się całkiem dobrze. Muszę przyznać, że Andrzej jako instruktor jest całkiem niezły. Wystarczy go słuchać i szanse na przeżycie znacznie wzrastają 😉, natomiast żadne "nie mam już siły", "boli" itp. nie robią na nim żadnego wrażenia 😉 W momencie kiedy lekko plątały mi się nogi ze zmęczenia, popatrzył i stwierdził, że zębem od raka łatwo przeciąć tętnicę, tą pod kolanem. Po czym kontynuował ze stoickim spokojem, iż co prawda ma opaskę uciskową w plecaku ale wolałby tego nie robić ...Boże !!! To jest motywacja 😂

I w dół ...
Stromo...

 Bardzo szybko wróciła mi pełnia władz umysłowych i radość z wysiłku i z tego, że jednak wlazłam całkiem wysoko. Mnóstwo frajdy sprawiły mi zjazdy i nauka hamowania czekanem. A te parę brakujących metrów do szczytu ..kiedyś pokonam. Czasami warto posłuchać intuicji, bo nigdy nie wiadomo czy tym razem przypadkiem nie ma racji?

"Pocztówka z Tatr"

Pod nami błyszczał się lód (czerwiec!!!) w czterech widocznych stawach, słońce malowało cienie na górach a niebem leniwie płynęły białe chmury. Widok pod tytułem "pocztówka z Tatr"

Dla takich widoków warto się zmęczyć 😉

Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich

Po tych wszystkich emocjach, w drodze powrotnej wstąpiliśmy do Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Pięknie położone, wśród tatrzańskich szczytów i oczywiście zatłoczone.. Tutaj przekonałam się, że te wszystkie opowieści o nieodpowiedzialnych turystach to samo życie, nic a nic nie przesadzone. Spotkaliśmy ludzi, którzy szli gdzie indziej a znaleźli się tutaj przypadkiem. Takich, którzy nie bardzo wiedzieli skąd przyszli i dokąd idą.  Muszę stwierdzić, że jak na taką  ilość ignorantów, to naprawdę dochodzi do niewielu wypadków. Chyba po prostu Tatry mają jakiś specjalny przydział Aniołów Stróżów 😇

Powrót tą samą trasą, koło Wielkiej Siklawy tak samo zachwycającej jak rano, a może nawet bardziej, bo lepiej oświetloną słońcem, które na kroplach wody tworzyło malutkie tęcze. 


Tuż przy parkingu powitała nas pasąca się spokojnie łania. Kompletnie nic nie roiła sobie z sporej grupy ludzi z zapałem ją fotografujących .

Towarzyska łania

To był bardzo emocjonujący dzień.. A jeszcze przed nami dwa kolejne ...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Siwy Wierch - wędrówka wśród skał i kwiatów

Zamek Jasenov -warownia na krańcach Wyhorlatu

Rohacz Ostry i Rohacz Płaczliwy - "Orla Perć" Tatr Zachodnich część I