Są miejsca w których historia zapisała się wyjątkowo wyraziście i każdy krok, to dotknięcie przeszłości.
Zapowiadała się piękna, wiosenna niedziela z dużą ilością słońca. Taka pogoda tej wiosny to rarytas, więc postanowiliśmy ją wykorzystać maksymalnie. Po burzliwych dyskusjach i naradach, zgodna decyzja zapadła. Idziemy na Kamień nad Jaśliskami. Trasę zaplanowaliśmy tak, aby zobaczyć WSZYSTKO co w okolicy jest do zobaczenia.
Wiosenny wiatr we włosach i mapa w plecaku 😃 bezcenne
Samochodem dojechaliśmy do Lipowca, przejeżdżając po drodze przez Jaśliska. Jaśliska to miejscowość na tyle ciekawa, że zasługuje na osobny post i na pewno taki się pojawi. Droga za Jaśliskami zaskoczyła mnie nowiutkim asfaltem, a pamiętałam ją dziurawą jak dobry ser 😉. Niestety, po paru kilometrach mogłam sobie pamięć odświeżyć. Dywanik skończy się gdzieś na wysokości agroturystycznej " Gutkowej Koliby" i początku nowo wyznakowanego szlaku zielonego, który doprowadza do granicznego szlaku niebieskiego. Nie ten szlak, był naszym celem więc jeszcze kawałek dziurawej drogi do Lipowca zaliczyliśmy. Po drodze towarzyszyły nam stacje drogi krzyżowej poprowadzone z Jaślisk do miejsca cudownego objawienia. W roku 1949, kilku chłopców z Jaślisk pasło tu krowy, jako że zajęcie to dość nudne, postanowili się trochę pobawić. Stojąca nieopodal kapliczka podsunęła im myśl, żeby spróbować jak to jest być księdzem. Podczas okadzania kapliczki, doszło do zaprószenia ognia i część ołtarza zaczęła się tlić, dwóch chłopców zaczęło gasić ogień a trzeci usłyszał łoskot toczącego się głazu, obejrzał się i doznał objawienia. Cała historia opisana jest w wybudowanej w tym miejscu jako wotum wdzięczności kapliczce.
Kapliczka w miejscu objawienia
Historia Objawienia
Figury stojące w Kaplicy
Niespotykany wygląd koron
Jedziemy wzdłuż Bełczy (Bielczy), górskiego potoku, który swój początek ma pod głównym grzbietem wododziałowym Karpat w Pasmie Granicznym. W dolinie tego potoku znajdowały się dwie wsie Lipowiec i Czeremcha. Dzisiaj to nazwy na mapie, resztki cmentarzy i krzyże przydrożne. Choć ostatnio wraca tu trochę życia ( komercyjnej turystyki) i nie wiem czy to jest dobry kierunek zagospodarowywania takich terenów.
Po drodze usiłuję wypatrzeć kamienną chrzcielnicę z nieistniejącej już cerkwi w Lipowcu, która stoi jako donica przy prywatnym domu. Jest!!! Znajdującej się ponoć na niej daty 1867, zza ogrodzenia nie udaje mi się zobaczyć.
Chrzcielnica z cerkwi w Lipowcu, stojąca w ogrodzie przy domu.
Zostawiamy samochód obok pasących się za ogrodzeniem koni i rozpoczynamy poszukiwania tego co pozostało z liczącego przed wysiedleniami 124 gospodarstwa, Lipowca. W okresie międzywojennym w wiosce stało aż trzy cerkwie. W wyniku konfliktu o budowę nowej cerkwi, wioska jako jedyna w okolicy, podczas schizmy tylawskiej przeszła na prawosławie i mieszkańcy wybudowali cerkiew prawosławną. Chcą odzyskać wiernych, biskup grekokatolicki z własnej inicjatywy zainicjował budowę cerkwi greckokatolickiej i takowa stanęła niedaleko. Najstarszą z roku 1640 rozebrano.
Po przejściu frontu część gospodarstw uległa zniszczeniu, resztę wysiedlono. Wioska została spalona przez UPA. Jedną cerkiew rozebrano zaraz po wojnie, a drugą sprzedano w latach sześćdziesiątych , po czym nabywca również ją rozebrał. (ciekawe co jest z niej wybudowane w okolicy?)
Tak wyglądała cerkiew w Lipowcu ( ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego)
Na początek poszukaliśmy cerkwiska po najstarszej świątyni. Znajduje się tuż przed mostkiem na Bełczy na wysokiej skarpie. Oprócz jednego nagrobka i wszędobylskiego barwinka, nic więcej nie zachowało się...
Wróciliśmy na drogę i ruszyliśmy w górę wioski. Muszę przyznać, że stojący tu szlakowskaz trochę mylnie i niejasno informuje o szlakach. Radzę dobrze przyjrzeć się mapie, przed ruszeniem dalej.
W tym miejscu konfrontujemy się z mapą 😉 Koniecznie!
Po lewej stronie drogi cmentarz z kilkoma zachowanymi nagrobkami (widać tu rękę N.G.K "Magurycz"- dzięki ich zaangażowaniu, wiele starych, zniszczonych nagrobków czy krzyży przydrożnych zostało uratowanych)
Na cmentarzu w Lipowcu
Drogą widoczną na ostatnim zdjęciu idziemy w stronę następnej opuszczonej wioski i jednocześnie w stronę granicy ..A po drodze ..😀
Po drodze, jak widać, rozwijają się nasze kolejne plany wyjazdowe 😁
Tak jak wspominałam na początku, tutaj co krok widać historię. Naszą uwagę przykuwa kilka postaci wolno poruszających się na pobliskim wzniesieniu. Zagadka za chwilę, się wyjaśnia. Znajdują się tutaj pozostałości okopów i szańca konfederatów barskich. 1770 roku rozegrała się tutaj bitwa pomiędzy oddziałami konfederatów a wojskami rosyjskimi. Na miejscu znaleziono przedmioty z tego okresu i jak widać poszukiwania trwają dalej.
Poszukiwacze z wykrywaczami metalu na polu bitwy
Zrezygnowaliśmy z obejrzenia pozostałości po konfederatach, bo tak naprawdę zarysy okopów widoczne są na cyfrowym modelu terenu, natomiast gołym okiem trudno rozpoznawalne na żywo. Ale oznakowanie jest, trafić można. Jesteśmy już na terenie dawnej wsi Czeremcha. Wieś zamieszkała była głównie przez Łemków. W XIX wieku liczyła trochę ponad 400 osób. I dalsza historia jej potoczyła się, jak wielu wiosek łemkowskich. Najpierw jedna wojna, wycofujące się wojska austriackie spaliły cześć gospodarstw, później ciężka praca, często na emigracji, żeby poprawić byt swój i rodziny i kiedy już było trochę lepiej , kolejna wojna i zniszczenia ...a potem wygnanie z ojcowizny. "Biednemu zawsze wiatr w oczy"-wszelkie przysłowia ludowe odzwierciedlają po prostu doświadczenia życiowe ..
Przy drodze krzyże, kamienni świadkowie losów mieszkańców Czeremchy ...
Krzyże z Czeremchy
Przy drodze znajdziemy również cmentarz i miejsce po cerkwi. Na cmentarzu kilka starszych nagrobków i jeden współczesny.
Stare nagrobki na cmentarzu -Czeremcha
Współczesny nagrobek to miejsce pochówku Żanety Fuczyła, która choć urodziła się i mieszkała w Stanach Zjednoczonych, to wyraziła wolę aby spocząć w rodzinnej miejscowości swojej matki.
Po drugiej stronie drogi miejsce po cerkwi i tablica upamiętniająca wysiedlonych. Ufundowana w roku 2011 przez potomków dawnych mieszkańców wsi.
W miejscu po cerkwi, widoczne fragmenty posadzki a pod drzewem krzyż, który wcześniej znajdował się w miejscu ikonostasu
Po drodze jeszcze widzimy kilka kamiennych krzyży. Dość sporych rozmiarów. Większych niż gdzie indziej. Być może dostępność surowca z pobliskiej góry, bez konieczności dłuższego transportu, miała wpływ na rozmiar.
Jeden z krzyży w brzozowym zagajniku
Droga przez Czeremchę
Droga zaczyna się lekko wznosić, co oznacza, że graniczna przełęcz już blisko. Za kolejnym zakrętem znowu czekała na nas przeszłość. Tym razem jako ruiny niemieckiej strażnicy z okresu II wojny światowej. Mocno zarośnięte, za parę tygodni będą niewidoczne spod przykrywających je traw i krzaków.
Tyle ciekawych rzeczy, a czas płynie nieubłaganie. Jeszcze sporo drogi przed nam. Upewniamy się, że w plecaku jest czołówka i po krótkiej przerwie drugośniadaniowej idziemy dalej. Jeszcze 500m i jesteśmy na granicy. Na przełęczy Beskid nad Czeremchą.
Granica polsko-słowacka. Granica, która po rozpadzie monarchii austro-węgierskiej bardzo utrudniła życie ludzi w przygranicznych wioskach, bo nagle nie można było pójść do rodziny, do znajomych którzy zostali po jednej ze stron. Czasami granica dzieliła łąkę na której wcześniej wypasano bydło, utrudniała też mocno handel.. Więc, po prostu przekraczano tę granicę nielegalnie, a gęsty las ciągnący się kilometrami bardzo to ułatwiał. Przez lasy Kamienia przebiegała też trasa przemytników alkoholu i innych dóbr, zwana do dzisiaj Drogą Spirytusową. Będziemy wędrowali właśnie tą nielegalną kiedyś trasą, a dziś dobrze oznakowaną, aż za dobrze, bo momentami tych oznaczeń jest aż za dużo i mogą wprowadzać lekki chaos 😶
Krzyż już po słowackiej stronie ale taki sam jak te wcześniejsze po polskiej. Zapewne wykonany tą samą ręką ..
Tylko na krzyżach po polskiej stronie brak postaci Chrystusa, pozostały ślady. Łemków przesiedlono, komuś, kto przyszedł później figury przeszkadzały...Rusini po słowackiej stronie zostali na swojej ziemi i Chrystus też.
Idziemy wzdłuż granicy, pilnujemy się bardzo aby być po właściwej stronie słupka 😇, czując się prawie jak przemytnicy (wszak pandemia, zakaz przekraczania granicy!) . Stojący pod lasem samochód, który z daleka wyglądał jak samochód straży granicznej, przyprawił nas o lekką konsternację, ale odważnie poszliśmy dalej 😉. Nie była to straż, więc bez podawania powodów naszego szwendania się po granicy, mogliśmy kontynuować marsz, pod górkę, która nieźle dała mi w kość pomimo niezbyt pokaźnej wysokości.
Zrobiło mi się mocno ciepło 😉
Góra po polsku nazywa się Fujów i ma 767m a po słowacku Fedorkov i ma o metr mniej, różnica wynika z poziomu morza . My mierzymy od poziomu Bałtyckiego a po drugiej stronie wododziału, Słowacy od poziomu Morza Czarnego.
Wreszcie szczyt
Ale jak to w górach bywa, po wejściu następuje zejście 😁, oczywiście z góry i najczęściej po to by za chwilę włazić na następną górę. Nie inaczej było tym razem. Po zejściu w dolinę spotkaliśmy oznakowania niebieskiego szlaku granicznego, którym będziemy teraz przez jakiś czas podążać i tablice informacyjne, iż znajdujemy się w rezerwacie "Kamień nad Jaśliskami"
Rezerwat " Kamień nad Jaśliskami"
Pod nogami pojawia się po raz pierwszy dzisiaj trochę błota, ale jak tu patrzeć pod nogi, skoro wokół tyle fantastycznych drzew..
Idąc taka przyjemną buczynową aleją osiągamy południowy wierzchołek Kamienia nad Jaśliskami. Jest jeszcze jeden wierzchołek i jego też mamy w planach, ale jeszcze kawałek pójdziemy niebieskim szlakiem granicznym.
Szczyt i skrzynka z zeszytem do wpisów - oczywiście zaznaczyliśmy naszą bytność
Stary słupek graniczny
Andrzej na kamieniach? czy na Kamieniu??? 😃
Ja też na kamieniu, ale ponieważ lubię życie na krawędzi😉, kamień jest częścią sporego urwiska
Cechą charakterystyczną Pasma Granicznego są bardzo strome południowe stoki.
Urwisko
Góra Kamień znajdująca się w Paśmie granicznym była teren zaciętych walk pomiędzy armią rosyjską a austro-węgięrską. Boje toczyły się tutaj na przełomie roku 1914 i 1915 oraz wiosną roku 1915, kiedy to Rosjanie koniecznie chcieli się przedrzeć na drugą stronę Karpat. Plany przejścia nie powiodły się, a pokłosiem walk są cmentarze wojenne znajdujące się na Kamieniu. Cmentarze przez wiele lat były trudne do odnalezienia. Dopiero w ostatnich latach zostały uporządkowane i oznakowane. Po stronie słowackiej znajduje się sześć cmentarzy i pojedyncze mogiły a po stronie polskiej jedna nekropolia.
Pierwszy cmentarz po słowackiej stronie
Pojedyncza mogiła
Kolejne cmentarze i mogiły, te po stronie słowackiej były lekko zaniedbane .
Dwa cmentarze. Jeden po polskiej stronie granicy, drugi po słowackiej nieco głębiej w lesie .
Cmentarz po polskiej stronie
Wszystko o tych co tu zostali na zawsze ....
Cicho...pusto...tylko słońce zagląda zza drzew
Na konarze wisi dzwon ...
Zadzwoni ...Na chwałę... Na apel Poległych
Po dłuższej chwili zadumy, wracamy na południowy wierzchołek Kamienia . Po drodze zauważamy jeszcze jeden cmentarz po stronie słowackiej, nie oznakowany ale widoczne są zarysy ziemnych mogił.
Jeszcze jeden cmentarz..
Już tu byliśmy
Niebieskie trójkąciki prowadzą nas w stronę drugiego szczytu. Prawdę mówiąc, wierzch Kamienia jest prawie płaski, więc muszę wierzyć na słowo mapom , że jednak jakieś wyższe miejsce da się tu wyróżnić 😉
O, właśnie takich znaków szukamy 👍
U Andrzeja poziom endorfin podnosi się wraz z wysokością 😃💗
Wreszcie pomiędzy drzewami widzimy kopiec z kamieni, znany nam do tej pory wyłącznie ze zdjęć. Mamy właściwy szczyt Kamienia nad Jaśliskami, 857m.w.n.p.m.(inna nazwa to Bieszczad)
Charakterystyczny kopiec
Na który również dokładamy kamień
Też mam swój wkład / kamień na Kamieniu 😃
Szczyt
Okoliczna ludność rozłożystą górę nazywała po prostu Kamień od kamieni pozyskiwanych z kamieniołomów na jej zboczach. Dodatek "Nad Jaśliskami" zyskała od kartografów, którzy chcieli ją odróżnić od mnóstwa innych gór o nazwie Kamień znajdujących się w okolicy.
Kilkanaście metrów w głąb lasu w kierunku zachodnim znajduje się miejsce pamięci poświęcone Janowi Pawłowi II.
I znowu za niebieskimi trójkątami wracamy do granicy, aby tym razem podążyć za żółtymi znakami gminnej ścieżki spacerowej, którymi wrócimy do Lipowca. Nie wiadomo kiedy zrobiło się bardzo późne popołudnie. Na takich eksploracjach strasznie szybko mija czas...A przed nami jeszcze parę kilometrów i atrakcji. Żółta ścieżka prowadzi koło starych kamieniołomów. Razem z nią biegnie przez jakiś czas nowo wyznakowany szlak zielony, kończący się koło "Gutkowej Koliby". Idziemy lasem, słońce już wcześniej schowało się za chmurami, więc zdecydowanie pogorszyły się warunki do robienia zdjęć. Na ścieżce brakuje tablic informacyjnych o mijanych starych kamieniołomach. Jedynie nienaturalnie ukształtowany teren jest wskazówką, że coś się tu działo. Późna pora i śnieg zalegający w zagłębieniach powoduje, że muszę sobie wybić z głowy schodzenie ze ścieżki aby z bliska zobaczyć ślady pozyskiwania kamienia czy słynną berezednię (to miejscowe określenie bagien) Okoliczni mieszkańcy uważali, że owe berezednie nie mają dna a dowodem na to było pochłonięcie przez nie wozu i pary koni. Berezednia, której niestety nie zobaczyłam to siedlisko chronionej rosiczki okrągłolistnej. Ale rosiczki kwitną w maju, więc aż tak bardzo nie rozpaczam 😭
Pierwszy mijany kamieniołom -" Okrągła Wyspa"
To właśnie dziwnie ukształtowany teren zwrócił moją uwagę, zdjęcie pstryknęłam intuicyjnie, dopiero w domu okazało się że to właśnie pierwszy z kamieniołomów, który faktycznie przypomina wyspę otoczoną fosą.
Kamień pozyskiwano ręcznie, poprzez wbijanie co kawałek klinów. Z tutejszego surowca wyrabiano głównie kamienie młyńskie i żarnowe. Niedalekie Jaśliska mają w herbie trzy kamienie żarnowe i dwa oskardy, co obrazuje jaką wagę miało tutaj to rzemiosło. Bardzo ciekawy artykuł na ten temat znajdziecie na stronie
http://www.magurskipn.pl/download/data/magura-004.pdfWidoczny za drzew w dole "Siny Wyr" to okresowe jeziorko osuwiskowe. Chwilowo dość zasobne w wodę z topniejącego śniegu. Chwilami ścieżka biegnie nad dość wysokimi stromym urwiskiem. Cieszę się, że nie wracamy tędy po zmroku.
Nad urwiskiem, malutki obrazek w zagłębieniu kory
I kapliczka pamięci
Droga ciągle prowadzi przez las, w którymś momencie odchodzi zielony szlak w stronę góry Łozowej (Wozowa, Grabki to inne nazwy) a my dalej idziemy żółtą ścieżką . Jeszcze rzuca mi się w kadr takie leśne cudo .
I za chwilę widać już łąki Lipowca.
Mamy w nogach 18 kilometrów z haczykiem i trochę przewyższeń też, więc widok samochodu nawet sprawił mi przyjemność😉 A że lubię przyjemności, to nie odmówiłam sobie również tej.
😉 Końskie zaloty w pozytywnym znaczeniu 😍
Lubię dawne łemkowskie ścieżki ...i historie, które można przy nich znaleźć za każdym zakrętem ...
Komentarze
Prześlij komentarz