Wschód słońca na Caryńskiej .
Od paru dni prognozy pogody sugerowały, iż być może wreszcie zima raczy przyjść w góry. W końcu był już grudzień i pora najwyższa na mrozy i śniegi. Zachęceni tym postanowiliśmy wybrać się wschód słońca oglądany z Połoniny Caryńskiej. Zapadła decyzja, że prześpimy się w Kolibie na przełęczy Przysłup Caryński a bladym świtem ( dla kogo świt dla tego świt, dla mnie godzina czwarta trzydzieści to środek nocy, szczególnie w grudniu😉) wyjdziemy w góry.
W sobotę wczesnym popołudniem zapakowaliśmy plecaki do samochodu. Zgodnie stwierdzając, że jednak zima nie przyszła, żadnych raków tudzież raczków tachać nie będziemy ,więc takowych nie zabraliśmy. Nie wiem co w tym momencie robiło górskie doświadczenie Andrzeja, zapewne przysypiało zamiast wrzeszczeć, że jednak to są góry i może być różnie 😲
Samochód zaparkowaliśmy w Nasicznym. Bieszczady powitały nas błotem po kostki. Spacerkiem, wszak Przysłup Caryński i Koliba to tylko sześć kilometrów, ruszyliśmy przed siebie jedną z najładniejszych dolin w Bieszczadach, doliną potoku Caryńskiego. Napawając oczy widokiem Magury Stuposiańskiej , niestety ostatnimi czasy mocno dość mocno eksploatowanej przez wycinkę drzew( po drodze widoczne były ścięte piękne modrzewie 😪)posuwaliśmy się do przodu. W grudniu zmrok zapada szybko, ale droga była prosta, dobrze nam znana więc nie śpieszyliśmy się.
W schronisku czekał na nas przytulny pokój. Spokojnie zjedliśmy kolację. Mając w perspektywie pobudkę o czwartej rozsądek nakazywał iść wcześniej spać ...ale kto by go słuchał 😉 No i jak to w schronisku bywa trafiło się nam za ścianą mocno rozrywkowe towarzystwo z muzyczno-gitarową weną 😄. Nie żebym narzekała, myślę, że na niejednym wyjeździe ze znajomymi, również byliśmy mocno rozrywkową grupą, więc doskonale rozumiem potrzebę takiej ekspresji 😜 Na bezsenność nie cierpię, odgłosy dobiegające za ściany, brzmiały swojsko, więc udało mi się zasnąć na tych parę chwil. Andrzej, bardziej wybredny jeśli chodzi o odgłosy, chyba spał niewiele, bo kiedy padł ostatni wokal za ściany to u nas zabrzmiał piekielny głos budzika z komórki( zawsze jest piekielny, bez względu jaki dźwięk się ustawi) .
Wyszliśmy zgodnie z planem o czwartej trzydzieści. Noc za drzwiami schroniska przywitała nas mroźnym powietrzem. Ruszyliśmy zielonym szlakiem na Połoninę Caryńską. Czekało nas ponad trzy kilometry szybkiego marszu pod górę na wysokość 1297m.n.p.m. Początkowy odcinek szlaku prowadzi przez las. Gęsty, ciemny las, gdzie po za zasięgiem czołówek może być wszystko...😱 Moja wyobraźnia miała tu niezłe pole do popisu. Rozszalała się na całego. Zostałam lekko z tyłu, daleko mi do kondycji Andrzeja. W pewnym momencie COŚ zaryczało raz, drugi ...To wystarczyło, żebym w tempie błyskawicznym znalazła się tuż za męskimi plecami. Andrzej, jakoś tak bez przekonania wspomniał o ryczących jeleniach, jednocześnie świecąc czołówką, po najbliższych i nieco dalszych chaszczach. Nawet nie miałam czasu porządnie się wystraszyć, bo wczorajszej błoto dzisiaj było lodową polewką i posuwanie się pod górę wymagało walki z grawitacją. A raczki spokojnie leżały w domu, w szufladzie ...
Po wyjściu za granicę lasu, lodu na szlaku było jeszcze więcej, ale na wschodzie na niebie pojawił się już jaśniejszy pasek, nie było czasu na patrzenie się pod nogi jeśli chcieliśmy przywitać słońce na szczycie Połoniny Caryńskiej. Zdążyliśmy!
Na naszych oczach zaczął się jeden z najpiękniejszych spektakli jakie można zobaczyć w górach. Wschód słońca. Żadne słowa nie opiszą tej gry kolorów, dreszczyku, kiedy wreszcie słoneczna kula ukaże się za gór, malując szczyty promieniami. Nie dziwię się, że słońce było czczone jako bóstwo.Niedźwiedzie w Bieszczadach trudno jest policzyć, szacuje się, że obecnie populacja wynosi od 20 do 35 osobników. Rewir jednego samca wynosi do 2 tysięcy hektarów. Jesienią i zimą preferują starodrzew bukowy, ze wzglądu na dużą ilość pożywienia i wygodne miejscówki do spania 😉
Komentarze
Prześlij komentarz