" W życiu nie chodzi o czekanie aż burza minie. Chodzi o to , by nauczyć się tańczyć w deszczu" (V.Grenn)
Każdy rozsądny górołaz przed wyjściem w góry sprawdza prognozę pogody. My też. Tak średnio trzy dni przed wyjazdem zaczynamy sprawdzać na różnych serwisach. Tym razem na dwoje babka wróżyła. No ale prognoza to tylko prognoza, a pogoda bywa nieprzewidywalna. Już wiele razy nas zaskoczyła i na ogół pozytywnie.
Wyjazd w Tatry to rarytas. Jedziemy tam żeby naładować akumulatory, zatracić się w widokach, nacieszyć wędrówką, poczuć wysiłek we wszystkich mięśniach. Więc nie ma mowy abyśmy w góry nie poszli, ewentualnie dostosujemy trasę do warunków. To znaczy Andrzej dostosuje, bo Tatry to jego świat. Od wielu lat chodzi po tatrzańskich szlakach i ścieżkach taternickich. Zna Tatry doskonale. Ja je dopiero poznaję, ale to miłość od pierwszego spojrzenia. Andrzej zaraził mnie Tatrami nieuleczalnie 💗
Rano z okna pensjonatu, pogoda nie wyglądała zachęcająco. Padała drobna mżawka. Taka co po potrafi po jakimś czasie przeniknąć każdą warstwę jak masz na sobie. Mieliśmy w planach wejście na Krywań. Nastawiłam się na to. Przeczytałam mnóstwo relacji. I chciałam. No, a jak ja czegoś chcę to niewiele rzeczy jest mi w stanie przeszkodzić😉 a już na pewno nie jakiś głupi deszcz... Oczywiście o tym, że w górach wieje też wiedziałam. Jak zwykle zapytałam Andrzeja, czy jest pewny, że dam sobie radę. Był przekonany, że tak, więc ja również takiego przekonania nabrałam.
Pojechaliśmy. Słowacja przywitała nas pojawiającym się za chmur słońcem. Tylko najwyższe szczyty spowite były gęstymi chmurami. Ale wiało i to całkiem nieźle, więc liczyliśmy na to, że i te kłęby się rozwieją. Jechaliśmy u podnóża południowej strony Tatr Wysokich. Podziwiałam ukazujące się chwilami za kurtyny mgieł szczyty tatrzańskie.
Szlak na Krywań - zielony etap pierwszy
Nasza piesza trasa rozpoczęła się na parkingu w miejscu zwanym Tri Studnicki ( Trzy Źródła ) Nazwa pochodzi od trzech źródeł dobrej wody, które w tej okolicy wytryskują z ziemi.
Nad Krywaniem wiszą gęste chmury. Idziemy. Czeka nas około 13 km i 1370 m różnicy wzniesień. Na jednych opisach było, że szlak jest względnie łatwy na innych , że całkiem trudny. Czas się przekonać. Początkowo szlak, o zgrozo schodzi w dół, co może oznaczać tylko jedno...więcej metrów w górę do pokonania . Szybko przekonałam się jak bardzo w górę 😉 Początkowo szlak biegnie łagodnie , wśród wiatrołomów, które są efektem ogromnej katastrofy jaka nawiedziła ten region kilkanaście lat temu.
W oddali za naszymi plecami oświetlone słońcem Niżne Tatry.
Aż trudno uwierzyć, że to początek października. Ciepło, słonecznie. Andrzej z pobłażliwym uśmiechem, stwierdza, że za chwilę będę ubierać na siebie wszystko co mam w plecaku. Serio??
No, a ten straszny halny to gdzie ?? Tu ledwo dmucha.
Nabieramy wysokości. Wchodzimy pomiędzy kosodrzewinę. Nasz cel naciągnął na siebie chmurę i nie chce się pokazać. Ja też naciągam na siebie polar. Nie dość, że mocno pochłodniało to i wiatr jakoś mocniej wieje, próbuje ułożyć mi włosy według własnego pomysłu.
Szlak na Krywań niebieski- etap drugi - Rozdroże pod Krywańskim Żlebem
Doszliśmy do rozdroża szlaków pod Krywańskiem Żlebem. Jak to mówi Andrzej "przyjemnie już było". Wieje jak cholera. Mgła taka, że nie widać nic oprócz najbliższego otoczenia. Ale ludzi całkiem sporo. Są nawet szaleńcy, bo jak można nazwać faceta w krótkich spodenkach i sandałach schodzącego po śliskich kamieniach. Ja już miałam na sobie co najmniej trzy warstwy i wcale nie było mi za ciepło.
Jak widać, nic nie widać 👀 Podmuchy wiatru są takie, że trudno ustać mi na nogach. (to mój pierwszy halny w górach) Po powrocie na kwaterę dowiedzieliśmy się, że z Wołowca w ten dzień halny zdmuchnął kobietę.
Wspinamy się pod górę. Po wielkich kamieniach, pomagając sobie również górnymi kończynami .
Do szczytu już niedaleko. Przy tej pogodzie kamienie są bardzo śliskie . Całą uwagę mam skoncentrowaną na bezpiecznym wchodzeniu. Niektóre miejsca wymagały nieco gimnastyki. Ale te trudności sprawiły, że nie miałam czasu myśleć o zmęczeniu.
Krywań 2494m.
Byłam zaskoczona kiedy pojawił się charakterystyczny krzyż na Krywaniu. Byliśmy na 2495 m.n.p.m. Wiał halny. Co prawda niestety, nie mogłam podziwiać pięknych widoków, jakie się stąd roztaczają , ale mogłam i byłam z siebie dumna , bo jednak wdrapać się na taką górę, przy takiej pogodzie to już nie byle co.
Nieświadoma tego co znajduje się, tuż za krzyżem (przepaść, pionowa ściana w dół, otchłań bez dna 😱), Radośnie pozowałam do zdjęć. Biorąc pod uwagę siłę z jaką wiał wiatr, to być może, tylko to męskie ramię za moimi plecami umożliwiło mi pisanie dzisiaj tego bloga .
W dół
Jeszcze tylko pamiątkowy wpis i trzeba wracać.
Tuż pod szczytem, już na powrocie boleśnie przekonuję się jakie skutki ma chwila nieuwagi w takim terenie.
Stanęłam na śliskim, pochyłym kamieniu a sekundę później już leżałam. Skończyło się na potężnym siniaku i strachu. Długo jeszcze podejrzliwie patrzyłam się na duże, śliskie kamienie.
Widoczny szlak prowadzący na Krywań.
Na dole oczywiście świeciło piękne słońce.
Jeszcze ostatni rzut oka na góry i powrót na parking . Mimo takiej pogody, a może właśnie z tego powodu, to wyjście w góry dostarczyło mi niezapomnianych wrażeń. Było prawie wszystko...słońce, deszcz, wichura, mgła, radość i strach ...
Kilka tygodni później, będąc znowu w Tatrach, tym razem na Gaborowej Przełęczy, podziwiałam wyniosłą sylwetkę narodowej góry Słowaków- Krywania. Z tej perspektywy wyglądała imponująco.
Komentarze
Prześlij komentarz